Witajcie
Przychodzę do was z problemem nie dokładnie moim, ale mojej bardzo bliskiej przyjaciółki. Sprawa tyczy się Szynszli imieniem Shiro, chorującej wrodzenie na padaczkę. Zacznę od początku. Gdzieś około tygodnia temu dopadł go atak. Pierwszym co moja przyjaciółka (nazwijmy ją Kornelia) mu podała, to lek o nazwie Relsed, który przepisał mu weterynarz. Było to drugie podanie tego leku, ponieważ za pierwszym doszedł do siebie, ale tym razem, wystąpiły bardzo niepokojące problemy zdrowotne. Po podaniu lekarstwa przez pół dnia leżał nieruchomo jak roślinka, apetyt nie przychodził, podawanie mu karmy było bezcelowe, zwierze nie chciało nic jeść. Od tamtego momentu jedynym źródłem jedzenia, jest gerber podawany przez strzykawkę (dowiedziała się o tym z jednego z innych forum oraz od weta). Przy okazji, weterynarz polecił masowanie brzuszka i podawanie sianka. Szynszyla była także sprawdzana pod kątem zewnętrznym, uszy, oczy, brzuch (wszelkie zaleganie czy blokowanie przepływu kału, ponieważ występuje także luźny stolec), ale specjalista wykazuje, że wygląda całkiem nieźle [cokolwiek to dla niego znaczy]. Podczas wizyt gryzoń skacze na ręce Korneli, ale po powrocie do domu wygina się strasznie w okolicach jelit (chyba, to wszystko okiem martwiącej się właścicielki), czołga się, robi się, brzydko mówiąc "wklęsły". Podano mu lek w strzykawce, glukozę i sol fizjologiczną (przeciwzapalnie i na poprawę apetytu), ale bez skutku. Jesteśmy w kropce, ale chcemy walczyć do samego końca, nie straszne nam wizyty u weterynarzy, nawet te kosztowne, ale jeśli tylko macie jakieś rady to błagam was, pomóżcie nam. Ostatnie o czym myślimy to uśpienie zwierzęcia.